Mamy grupę klientów...

... pieszczotliwie zwaną Bobofrutami. 
A wiadomo, że gdzie Bobofruty, tam w pobliżu stacjonuje rodzic. Zazwyczaj wpieniony na maksa, bo Bobofrut, mimo uporczywego tłumaczenia, mimo objaśniania konsekwencji za każdym razem (włączając w to śmierć... w naszej branży wizerunkową, rzecz jasna), mimo stanowczego zakazu... i tak - z uporem maniaka - pcha gwoździe do gniazdka (nawet potrafi z tego gniazdka wymontować zabezpieczenie przed pchaniem gwoździ, zainstalowane przez przezornego rodzica, zwane w naszej robocie "szkoleniami"/ "warsztatami")! Tym rodzicem, samodzielnym (a raczej samotnym - tak! W tym kontekście, przede wszystkim SAMOTNYM), do niedawna byłam ja (a przede mną - moja pracowa Siostra). Czyli że tym wpienionym rodzicem w pobliżu 13 Bobofrutów była matka.

Na szczęście, firma pozytywnie rozpatrzyła mój wniosek o odebranie władzy rodzicielskiej i opieki nad ośmioma Bobofrutami, a jeden - dodatkowo - wykruszył się sam (świeć RODO nad jego nowym opiekunem...). Tak więc jestem wpienioną matką adopcyjną CZTERECH Bobofrutów. I całe szczęście, że adopcyjną, bo przynajmniej społeczeństwo nie odrąbie mi głowy za to, że nie kocham "swoich" dzieci - a tfu! - Bobofrutów! - i że poświęcam im minimum uwagi, a z drugiej, zaś, strony, nawet po wtłoczonym we mnie 0,7, nie uwierzę, że coś takiego, jak Bobofrut, mogłoby wyjść z mymłona*. Nie ma opcji.

Enyłej, w ubiegły piątek, będąc kobietą pracującą i to poza siedzibą firmy, dwa Bobofruty zameldowały, że "gwóźdź jest w gniazdku!" oraz "mamusiu, wyciągniesz go, bo strasznie strzela?". Że ich samych nie postrzeliło, to jak słowo daję, więcej szczęścia niż rozumu! Zresztą, czego ja wymagam?!
Czy matka wyjmie gwóźdź z gniazdka? No oczywiście, że tak. Taka jej (na razie) rola i póki firma za to płaci, to w porządku. Mimo, że - wiadomo - impuls od gwoździa piźnie w matkę...
No nic, na dzisiaj porządkowanie biurka i tutorial z wyplatania koszy z papierowej wikliny celem nerwów ukojenia...




*mymłon - połączenie słów "moje" oraz "łono", zapożyczone z literatury (pięknej zapewne), która służy mi raczej za podporę skrzydła okiennego, ażeby nie zamykało się podczas letnich, nocnych przeciągów, aniżeli za lekturę. A że z każdego, nawet najgorszego dzieła, wliczając w to utwory grafomańskie (choć, jak wiadomo, opinia o dziele jest subiektywna, a i ten blog przykładem finezji i polotu nie świeci), można "wyciągnąć" choćby jedno zdanie, które wyjątkowo zapadnie w pamięć, będzie znaczące i życiowo przydatne, dla mnie takim zdaniem właśnie jest: jego głowa spoczywała na mym łonie. I tak mi ten "mymłon" w pamięci został. Zupełnie odwrotnie do tytułu czy autora tego dzieła (za co przepraszam. Pewnie gdyby był to kryminał, a nie romans, miałabym mniejszy problem z określeniem dwóch powyższych, ale cóż... Gdyby babcia miała wąsy... ale w to nie idźmy, już i tak wystarczy, że ten przypis, a właściwie: objaśnienie, jest prawie tak samo długie, jak główny tekst).

Komentarze

Popularne posty